niedziela, 14 lipca 2013

Bezdomiś


2 komentarze:

  1. Wraz z wręczeniem angażu i przydziału na tymczasowe mieszkanie, sekretarka poinformowała mnie, że jeśli mam ochotę, to mogę przyjść po południu do świetlicy biura na imprezę rozrywkową, organizowaną z okazji minionego w poprzednim tygodniu święta Dnia Kobiet. Oczywiście, że miałem ochotę i poszedłem. Salka była pełna. Na estradzie prezentowali się wyłącznie pracownicy Dyrekcji, gdyż spektakl w całości zorganizowany został własnymi siłami. Główny inspektor śpiewał i grał świetnie na gitarze, dwóch przebierańców wystąpiło w kilku skeczach z komicznymi dialogami, były recytacje wierszy i była też harmonia i rosyjskie czastuszki ze swojskimi kupletami. (...) Bardzo mi się te występy podobały, jak również serdeczna, jakby rodzinna atmosfera, panująca na sali, salwy śmiechu, huczne brawa. W takich akademiach, spotkaniach, zabawach, imprezach dla dzieci itp., odbywających się w moim zakładzie pracy, brałem potem udział wielokrotnie. (...) Jako inspektor nadzoru zapraszany byłem często przez kierownictwo budów, które nadzorowałem, do udziału w różnych małych, okazjonalnych imprezach, jak obchodzenie imienin, świąt, ustawienie wiechy na budynku itp. Odbywały się one po fajrancie w pakamerach i miały zawsze podobny przebieg. Rozmawiało się, siedząc na ławach i zydelkach wokół stolika, na którym, na tackach, leżały pęta kiełbasy, pajdy pokrajanego chleba, jakieś kołacze oraz stały musztardówki na herbatę i wódkę. Jadło się dużo, piło również nie mało, przy czym musztardówki z alkoholem krążyły często z rąk do rąk z życzeniami zdrowia, lub innym dobrym słowem. Ja nie pozwalałem sobie na nalewanie pełnego szkła, bywało, że nawet nieobyczajnie odmawiałem spełnienia kolejnego toastu, nigdy nie spotykając się z jakimś nachalnym namawianiem i przymuszaniem do wypitki.

    OdpowiedzUsuń
  2. Sam zwyczaj celebrowania imienin współpracowników zakorzenił się we wszystkich zakładach pracy Polski Ludowej już we wczesnych latach pięćdziesiątych. Polegał on na tym, że solenizant otrzymywał życzenia i jakiś upominek, zwykle zbiorowo zakupywany przez współpracowników w danej jednostce organizacyjnej. Zaś on sam stawiał jakiś poczęstunek, na przykład kawę, ciastka itp. Te małe uroczystości działy się albo zaraz z rana, albo w ostatnich minutach pracy. Najgorzej (najlepiej?) w tych sytuacjach miał solenizant-dyrektor. W jego przypadku jednostką organizacyjną był cały zakład. Miał taki dzień normalnie "z głowy". Nasz naczelny robił w dniu swych imienin zwykłą operatywkę, lecz z kawą i ciastkami, która kończyła się składaniem życzeń i prezentu przez kierowników działów, biorących udział w naradzie.

    OdpowiedzUsuń